Żyję w zgodzie ze sobą
Rozmowa z Tomaszem Tobolewskim 25.04.2023
K.M. Kiedy widzieliśmy się ostatni raz przy okazji wystawy, którą wspólnie organizowaliśmy w warszawskiej Galerii Ateneum Młodych w 2005 roku byłeś rysownikiem i grafikiem. Zachwyciłam się wtedy Twoim cyklem „Głowy”. Był dla mnie bardzo intelektualny, egzystencjalny. Twoja twórczość rozgrywała się wówczas w świecie czerni, bieli, szarości. Teraz głównie malujesz i używasz mocnych kolorów. Co się zmieniło od tamtego czasu?
T.T. Zaczynałem od rysunku. Na Akademii Sztuk Pięknych zrobiłem dyplom z rysunku i zostałem asystentem w pracowni rysunku. Dla mnie to był naturalny kierunek i nadal tak jest. W moim przypadku wszystko zaczyna się od rysunku. Jest on pierwszym śladem myśli przeniesionej na kawałek papieru. Mieszkam na Śląsku w regionie kopalń i hut. Kiedy zaczynałem moją drogę artystyczną w latach osiemdziesiątych, krajobraz wokół mnie był jakby przysypany popiołem. Tak go pamiętam, więc węgiel i ołówek były dla mnie oczywistym i naturalnym wyborem. Kończyłem technikum górnicze i miałem zostać górnikiem. Akademia Sztuk Pięknych była dla mnie wtedy opcją prawie nieosiągalną. Dopiero po trzeciej próbie, która miała być ostatnią, dostałem się na Akademię w Katowicach. Tam spotkałem fantastycznych ludzi, rysowników: Kowalski [Andrzej S. Kowalski (1930-2004)], Walczak [Ireneusz Walczak (1961-2023)], Karbowniczek [Janusz Karbowniczek (ur. 1950)], Kluska [Stanisław Kluska (1940], Antoni Cygan (ur. 1964)…, którzy zarazili mnie pasją tworzenia i pokazali że sztuka jest tak naprawdę relacją ze światem i próbą jego opisywania przez swą wrażliwość. To był czas, kiedy wchodziłem w głąb siebie, ale w pewnym momencie poczułem, że doszedłem do ściany. Punktem granicznym był cykl grafik Autoportret, który stał się moim dziełem habilitacyjnym. Chciałem stworzyć swój autoportret w technice wklęsłodruku. Chciałem zrozumieć kim jestem i dokąd zmierzam. Miał to być mój nie tylko artystyczny „rachunek sumienia”. Po pewnym czasie zorientowałem się jednak, że za każdą próbą zindentyfikowania się z obrazem stał mój ojciec. Wyłaniał się z zarysowywanej matrycy. Przerabiałem matrycę, niszczyłem ją, lecz wciąż się z niej wyłaniał, znowu on! Oczywiście powodem była moja relacja z ojcem, która nie zawsze była idealna. Zrozumiałem, że ten proces twórczy miał dla mnie terapeutyczne znaczenie. Po tym graficznym cyklu musiałem odpocząć i coś zmienić. Koniec z psychoanalizą! Musiałem odpocząć. Potrzebowałem metamorfozy.
K.M. I w zamian wziąłeś na warsztat starych mistrzów malarstwa. Czemu przerabiasz ich obrazy?
T.T. Próbuję prowadzić z nimi dialog. Nie ma sztuki bez zapożyczeń. Zawsze to mówię moim studentom. Lubię korzystać z dziedzictwa. Nie możemy zapominać o tym co było.
K.M. Czy oglądasz te obrazy na żywo? Strach Cię wpuścić do muzeum w obawie, że coś przemalujesz.
T.T. (śmiech) Podobno Bonnard przychodził na swoje wernisaże z tubkami farb w kieszeni. Tak, oglądam je w realu. Uwielbiam być blisko nich, w pewnej relacji z nimi. Mogę przesiadywać godzinami w ich towarzystwie. W Kunsthistorisches Museum w Wiedniu podglądam starych mistrzów i zachwycam się nimi: Caravaggiem, Velasquezem, Pieter’a Bruegelem czy Vermeerem. Można powiedzieć, iż chodzę tam, żeby zobaczyć swoje miejsce w szeregu. Lubię też obserwować drogę twórczą, którą przeszli niektórzy artyści: na przykład od realizmu do abstrakcji jak nasz Wojciech Fangor lub inni jak Rothko, Modrian itd. Dla mnie droga, ewolucja są bardzo ważne. Może dlatego, że nie lubię stagnacji. Ta chęć parcia do przodu, imperatyw zmian, poszukiwania… Nie umiałbym odcinać kuponów od jednego wypracowanego stylu. Mówię czasem studentom iż to oni kiedyś będą tworzyć nowe kierunki, nowe „-izmy”… A to wymaga odwagi! Jest oczywiście zawsze takie niebezpieczeństwo, że stanie się epigonem swojego mistrza. Bałem się tego jako student, który był zafascynowany światem swych profesorów. Muszę być czujny i teraz gdy jestem wykładowcą. Trzeba po prostu w pewnym momencie odciąć się i pójść swoją drogą. Odpowiedzieć sobie na pytanie po co to robię i czego oczekuję od sztuki.
K.M. Być może więc Ty też wcielasz się w rolę studenta wobec tych starych mistrzów malarstwa?
T.T. Tak, pewnie tak jest. Jak już mówiłem, to fascynacja, zachwyt i nauka, która daje mi dużo satysfakcji. Pamiętam, że Sienicki pisał, iż siedzi czasem pół dnia nad jednym fragmentem tkaniny, gdy El Greco otrzymywał ów efekt dwoma pociągnięciami pędzla. I pisał to genialny malarz. Pokora jest ważna w naszym zawodzie. Podążam też za swoją intuicją. Czasami rysunek, ślad mnie zaskoczy i idę za tym. Ale na pewne rzeczy się nie godzę. Tworzę, żeby być w jakiejś relacji ze światem i żeby zrozumieć siebie. Obraz też czasami wymyka mi się spod kontroli. Mój problem polega na tym, że często „przegaduję” obraz. Tak, najtrudniejszy moment to odstawić obraz.
K.M. To jest Twoje piekło chaosu?
T.T. Tak, chaos jest z resztą od początku procesu tworzenia. Można powiedzieć, że towarzyszy mi w momencie, gdy zaczynam pracę. Lubię to, ten porządkujący się w trakcie świat. Oglądałem kiedyś reportaż o Antonim Tapièsie: rozłożył w pracowni olbrzymie płótno i długo chodził dookoła niego. Tak jakby zaklinał je w szamańskim tańcu, jakby chciał odkryć jego tajemnicę, odgadnąć, a może rozwiązać problem, który przed sobą postawił lub czekał aż biel płótna sama przemówi do niego. Takie sprawiał wrażenie. Potem kilka pociągnięć pędzlem i koniec. Bo w bieli płótna już coś jest. Jest już część nas, chodzi o to, żeby to odkryć. Tapiès ten intelektualny proces przeprowadzał w głowie snując się po pracowni. Ja ów zabieg przeprowadzam na płaszczyźnie płótna. Chciałbym coś powiedzieć à propos sztuki współczesnej. Studenci często pytają mnie czy coś mi się podoba, jak coś oceniam. Staram się być otwarty, zrozumieć i się ustosunkować, lecz bywa czasem, że nie wiem co o tym myśleć. Co z tym fantem zrobić. Wydaje się, że zbyt dużo w sztuce współczesnej pojawiło się socjologii, problemów społecznych, marketingowych chwytów, korporacyjnych zagrywek wiodących kreatorów rynku sztuki ze swymi kuratorami, którzy narzucają nam jedynie słuszny kierunek, w którym zmierza sztuka. Weźmy przykład instalacji Damiena Hirsta, którą sprzątaczka wzięła za śmieci i wyrzuciła dzień po wernisażu. Chodzi mi o to, że sztuka współczesna jest nieco estetycznie wynaturzona. I bywa, że niezrozumiała. Dla mnie bardzo ważne są doznania estetyczne, poszukiwanie piękna. Wisława Szymborska jeździła do Kunsthistorisches Museum w Wiedniu, stawała przed jednym obrazem Vermeera i płakała. Nie wiedziała czemu tak jest, ale było jej to potrzebne. Wzruszenia są ważne. Nie wiem czy na naszej wystawie ktoś zapłacze przy moim obrazie, raczej pewnie z przekąsem się uśmiechnie, ale lubię, kiedy ludzie, którzy kupili mój obraz piszą mi, że oglądają go z żoną przy lampce wina i ten obraz wciąż coś nowego wnosi w ich życie.
K.M. Co jeszcze jest dla Ciebie ważne w malarstwie. Czy tak jak Francis Bacon poprzez różne warstwy koloru próbujesz odtworzyć jak najwięcej poziomów uczuć?
T.T. Oczywiście Bacon jest dla mnie mistrzem absolutnym. Można powiedzieć, że „przeorał moją świadomość na temat malarstwa” (to słowa Josifa Brodskiego po kontakcie z jego obrazami). Pewien znajomy powiedział mi, że ja tymi warstwami koloru chyba próbuję coś ukryć, zakrywam siebie, tworzę pod pewną maską. Lecz ja już nie jestem tym samym człowiekiem, który tworzył grafiki i rysunki, na początku mej drogi, jestem teraz na innym etapie. Mam dwie córki, muszę o nie zadbać, jestem mniej dziki. Człowiek się zmienia i musi żyć w zgodzie z tym co czuje, w zgodzie ze sobą. Inaczej wszystko co stworzę będzie nieszczere. Jestem teraz bardziej spokojny, ułożony. Zacząłem na nowo podziwiać postimpresjonistów z Van Goghiem na czele, zarówno jego sztukę jaki jego bliską szaleństwu pasję tworzenia. To są teraz moje rejestry. Lubię kontrastować, sam siebie zaskakiwać.
Rozmawiała Katarzyna Matul
I live in harmony with myself
Interview with Tomasz Tobolewski, 25 April 2023
K.M. When we last saw each other on the occasion of the exhibition we organised together at the Ateneum Młodych gallery in Warsaw in 2005, you were a draughtsman and engraver. At that time, I was seduced by your series “Heads”. I found it to be very intellectual and existential. Your work took place in a world of black, white and grey. Today you are mainly interested in painting and bright colours. What has happened since then?
T.T. I started with drawing. I did a drawing diploma at the Academy and became an assistant in the drawing department. It was a natural thing for me, and it still is. For me, everything starts with the drawing. It is the first trace, a thought transferred to a piece of paper. I live in Silesia, a region of mines and steelworks. When I started my artistic career in the 1980s, the landscape around me felt like it was covered in ashes. Based on that memory, coal and pencil were an obvious and natural choice for me. I was leaving a technical mining school, I was going to become a miner. The Academy of Fine Arts was an almost unattainable option for me at the time. It was only after my third attempt, which was to be my last, that I was admitted to the Academy in Katowice. I met some fantastic people there, notably cartoonists: Andrzej S. Kowalski (1930-2004), Ireneusz Walczak (1961-2023), Janusz Karbowniczek (b. 1950), Stanisław Kluska Kluska (b. 1940), and Antoni Cygan (b. 1964), who passed on to me a passion for creation and showed me that art is really a relationship with the world and an attempt to describe it through one's sensitivity. It was a period of growth and exploration, but at a certain point I felt that I had reached a wall. The limit was the graphic series Self-Portrait, which became my enabling work. I tried to create my self-portrait using the intaglio technique. I wanted to understand who I was and where I was going. It was to be my 'self-examination', not just a work of art. But after a while I realised that behind every attempt to identify with the painting was my father. He was emerging from the sketched matrix. I reworked the matrix, I destroyed it, but he was still emerging from it! The reason, of course, was my relationship with my father, which was not always ideal. I realised that this creative process was therapeutic for me. After this graphic cycle I needed to relax and change something. No more psychoanalysis! I felt the need to rest. I needed a metamorphosis.
K.M. And in return, you have taken on the old masters of painting. Why rework their paintings?
T.T. I try to dialogue with them. There is no art without borrowing. I always tell my students this. I like to use heritage. You can't ignore what has been.
K.M. Do you see the paintings live? I would be afraid to let you into the museum for fear that you might paint something over.
T.T. (Laughs) I heard that Bonnard came to his openings with tubes of paint in his pocket. Yes, I look at them in person. I like to be close to them, and hold a certain relationship with them. I can stay for hours in their company. In the Kunsthistorisches Museum in Vienna, I look at the old masters and marvel at Caravaggio, Velasquez, Pieter Bruegel or Vermeer. You could say that I go there to know my place. I also like to observe the creative path of certain artists: from realism to abstraction, for example our Wojciech Fangor or others like Rothko, Mondrian, etc. For me, the path, the evolution is very important. Maybe because I don't like stagnation. The desire to move forward, the inherent need to change and explore... I wouldn't be able to cut corners on one developed style. I sometimes tell my students that one day they will be the ones to create new directions, new “-isms”... And that takes courage! Of course, there is always the danger of becoming an epigone of your master. I feared this as a student fascinated by the world of the teachers. I have to be vigilant now that I am a teacher. You have to stop at some point and go your own way. You have to answer the question of why I do what I do, and what I want from art.
K.M. So perhaps you also play the role of a student in relation to these old masters of painting?
T.T. That's probably the case. As I wrote above, it is the fascination, the admiration and the learning that give me great satisfaction. I remember Sienicki writing that he sometimes sat for half a day on a piece of cloth, whereas El Greco achieved the same effect with two brushstrokes. And this was written by a brilliant painter. Humility is important in our profession. I also follow my intuition. Sometimes a drawing, a trace surprises me and I follow it. But I don't accept certain things. I create to be in relation with the world and to understand myself. A painting also escapes me sometimes. My problem is that I often “overplay” the image. Yes, the most difficult moment is to put the painting down.
K.M. Is this your hell of chaos?
T.T. Yes, chaos is present from the beginning of the creative process. You could say that it accompanies me as soon as I start working. I like this order of the world in the course. I once watched a report on Antoni Tapiès: he was spreading out a huge canvas in his studio and walking around it for a long time. It was as if he was summoning it in a shamanic dance, as if he wanted to discover its secret, to guess or perhaps solve the problem he had set himself, or wait for the whiteness of the canvas itself to speak to him. That was the impression he gave. Then a few strokes of the brush and it was over. In the white of the canvas there is already something. There is already a part of us, it is a question of discovering it. Tapiès carried out this intellectual process in his head while walking around the studio. I do it on the canvas. I would like to say a word about contemporary art. Students often ask me if I like something, how I evaluate it. I try to be open, to understand and answer, but sometimes I don't know what to think. There seems to be too much sociology in contemporary art, too many social issues, too many marketing ploys, too many corporate ploys by the great art market wizards and their curators, who impose on us the only right direction in which art is heading. Take the example of Damien Hirst's installation, which the cleaning lady mistook for rubbish and threw away the day after the opening. My point is that contemporary art, to some extent, exhibits a certain aesthetic degeneration that can sometimes be incomprehensible. For me, the aesthetic experience, the search for beauty, is very important. Wisława Szymborska used to go to the Kunsthistorisches Museum in Vienna, stand in front of a Vermeer painting and cry. She didn't know why, but she needed to. Emotions are important. I don't know if anyone will cry in front of my painting at our exhibition, maybe they will smile ironically, but I like it when people who have bought my painting write to me that they look at it with their wives over a glass of wine and that the painting always brings something new into their lives.
K.M. What is important to you in painting? Like Francis Bacon, do you try to recreate as many levels of feeling as possible through different layers of colour?
T.T. Of course, Bacon is an absolute master for me. You could say that he “rewrote my consciousness of painting” (these are the words of Iosif Brodsky after coming into contact with his paintings). A friend of mine criticized me for attempting to conceal something behind the layers of color, for shielding myself, and for creating art while wearing a mask. But I'm not that person who was creating prints and drawings at the beginning of his journey, I’m in a new phase of my life now. I have two daughters, I have to take care of them, I am less wild. A man changes and has to live in harmony with what he feels, in harmony with himself. Otherwise, everything I create is insincere. I am now calmer, more composed. I have started to admire the post-impressionists again, Van Gogh in particular, both for his art and for his passion for creation, which is close to madness. These are now my registers. I like to contrast and surprise myself.
Interview by Katarzyna Matul
Je vis en accord avec moi-même
Entretien avec Tomasz Tobolewski, 25 avril 2023
K.M. Lorsque nous nous sommes vus pour la dernière fois à l'occasion de l'exposition que nous avons organisée ensemble à la galerie Ateneum Młodych à Varsovie en 2005, tu étais dessinateur et graphiste. À l'époque, j'ai été séduit par ta série « Têtes ». Je la trouvais très intellectuelle, existentielle. À l'époque, ton travail se déroulait dans un monde de noir, de blanc et de gris. Aujourd'hui, tu t’intéresses principalement à la peinture et aux couleurs vives. Que s'est-il passé depuis ?
T.T. J'ai commencé par le dessin. J'ai fait un diplôme de dessin à l'Académie et je suis devenu assistant dans l'atelier de dessin. C'était quelque chose de naturel pour moi, et ça l'est toujours. Pour moi, tout commence par le dessin. C'est la première trace, une pensée transférée sur un morceau de papier. Je vis en Silésie, une région de mines et d'aciéries. Lorsque j'ai commencé mon parcours artistique dans les années 1980, le paysage qui m'entourait était comme recouvert de cendres. C'est ainsi que je m'en souviens, le charbon et le crayon étaient donc pour moi un choix évident et naturel. Je sortais d'une école technique minière, j'allais devenir mineur. L'Académie des Beaux-Arts était pour moi une option presque inaccessible à l'époque. Ce n'est qu'après ma troisième tentative, qui devait être la dernière, que j'ai été admis à l'Académie de Katowice. J'y ai rencontré des gens fantastiques, des dessinateurs : Andrzej S. Kowalski (1930-2004), Ireneusz Walczak (1961-2023), Janusz Karbowniczek (né en 1950), Stanisław Kluska Kluska (né en 1940), Antoni Cygan (né en 1964), qui m'ont transmis la passion de la création et m'ont montré que l'art est vraiment une relation avec le monde et une tentative de le décrire à travers sa sensibilité. C'était une période d'approfondissement, mais à un moment donné, j'ai senti que j'avais atteint un mur. Le point limite a été la série graphique Autoportrait, qui est devenue mon travail d'habilitation. J'ai essayé de créer mon autoportrait en utilisant la technique de la taille-douce. Je voulais comprendre qui j'étais et où j'allais. Ce devait être mon « examen de conscience », et non pas seulement une œuvre d’art. Mais au bout d'un moment, je me suis rendu compte que derrière chaque tentative d'identification à la peinture se cachait mon père. Il émergeait de la matrice esquissée. J'ai retravaillé la matrice, je l'ai détruite, mais il en émergeait toujours, lui encore ! La raison, bien sûr, était ma relation avec mon père, qui n'était pas toujours idéale. Je me suis rendu compte que ce processus créatif était thérapeutique pour moi. Après ce cycle graphique, j'ai eu besoin de me détendre et de changer quelque chose. Finie la psychanalyse ! J'ai ressenti le besoin de me reposer. J'ai eu besoin d'une métamorphose.
K.M. Et en retour, tu t'es attaqué aux vieux maîtres de la peinture. Pourquoi retravailler leurs tableaux ?
T.T. J'essaie de dialoguer avec eux. Il n'y a pas d'art sans emprunts. Je le dis toujours à mes étudiants. J'aime me servir du patrimoine. On ne peut pas faire abstraction de ce qui a été.
K.M. Vois-tu les tableaux en direct ? J'aurais peur de te faire entrer dans le musée de crainte que tu ne repeignes quelque chose.
T.T. (Rires) Il paraît que Bonnard venait à ses vernissages avec des tubes de peinture dans la poche. Oui, je les regarde en vrai. J'aime être proche d'eux, dans une certaine relation avec eux. Je peux rester des heures en leur compagnie. Au Kunsthistorisches Museum de Vienne, je regarde les vieux maîtres et je m'émerveille devant Caravage, Vélasquez, Pieter Bruegel ou Vermeer. On pourrait dire que j'y vais pour connaître ma place. J'aime aussi observer le cheminement créatif de certains artistes : du réalisme à l'abstraction, par exemple notre Wojciech Fangor ou d'autres comme Rothko, Mondrian, etc. Pour moi, le chemin, l'évolution sont très importants. Peut-être parce que je n'aime pas la stagnation. L'envie d'aller de l'avant, l'impératif de changer, de chercher... Je ne pourrais pas faire l'économie d'un style. Je dis parfois à mes étudiants qu'un jour, ce sont eux qui créeront de nouvelles directions, de nouveaux "-ismes"... Et cela demande du courage ! Bien sûr, il y a toujours le danger de devenir un épigone de son maître. Je le craignais en tant qu'étudiant fasciné par l'univers de ses professeurs. Je dois être vigilant maintenant que je suis enseignant. Il faut savoir s'arrêter à un moment donné et suivre sa propre voie. Il faut répondre à la question de savoir pourquoi je fais ce que je fais, et ce que j'attends de l'art.
K.M. Tu joues donc peut-être aussi le rôle d'un élève par rapport à ces vieux maîtres de la peinture ?
T.T. C'est probablement le cas. Comme je l'ai écrit plus haut, c'est la fascination, l'admiration et l'apprentissage qui me donnent beaucoup de satisfaction. Je me souviens que Sienicki a écrit qu'il restait parfois assis pendant une demi-journée sur un morceau de tissu, alors qu'El Greco obtenait le même effet en deux coups de pinceau. Et cela a été écrit par un peintre brillant. L'humilité est importante dans notre profession. Je suis aussi mon intuition. Parfois, un dessin, une trace me surprend et je la suis. Mais je n'accepte pas certaines choses. Je crée pour être en relation avec le monde et pour me comprendre moi-même. Une peinture m'échappe aussi parfois. Mon problème est que je « surjoue » souvent l'image. Oui, le moment le plus difficile est de poser le tableau.
K.M. C'est ton enfer du chaos ?
T.T. Oui, le chaos est présent dès le début du processus de création. On pourrait dire qu'il m'accompagne dès que je commence à travailler. J'aime cet ordre du monde dans le cours. J'ai regardé un jour un reportage sur Antoni Tapiès : il étalait une immense toile dans son atelier et en faisait le tour pendant un long moment. C'était comme s'il la convoquait dans une danse chamanique, comme s'il voulait en découvrir le secret, deviner ou peut-être résoudre le problème qu'il s'était posé, ou attendre que la blancheur de la toile elle-même lui parle. C'est l'impression qu'il donnait. Puis quelques coups de pinceau et c'était fini. Dans le blanc de la toile il y a déjà quelque chose. Il y a déjà une partie de nous, il s'agit de la découvrir. Ce processus intellectuel, Tapiès le menait dans sa tête en déambulant dans l'atelier. Je le fais sur la toile. Je voudrais dire un mot sur l'art contemporain. Les étudiants me demandent souvent si j'aime quelque chose, comment je l'évalue. J'essaie d'être ouvert, de comprendre et de répondre, mais parfois je ne sais pas quoi penser. Il semble y avoir trop de sociologie dans l'art contemporain, de questions sociales, de stratagèmes de marketing, de stratagèmes d'entreprise de la part des grands magiciens du marché de l'art et de leurs conservateurs, qui nous imposent la seule bonne direction dans laquelle l'art se dirige. Prenons l'exemple de l'installation de Damien Hirst, que la femme de ménage a pris pour un déchet et a jeté le lendemain du vernissage. Ce que je veux dire, c'est que l'art contemporain est quelque peu dégénéré sur le plan esthétique. Et parfois incompréhensible. Pour moi, l'expérience esthétique, la recherche de la beauté, est très importante. Wisława Szymborska avait l'habitude d'aller au Kunsthistorisches Museum de Vienne, de rester devant un tableau de Vermeer et de pleurer. Elle ne savait pas pourquoi, mais elle en avait besoin. Les émotions sont importantes. Je ne sais pas si quelqu'un pleurera devant mon tableau lors de notre exposition, il sourira peut-être plutôt d'un air ironique, mais j'aime quand les gens qui ont acheté mon tableau m'écrivent qu'ils le regardent avec leur femme autour d'un verre de vin et que le tableau apporte toujours quelque chose de nouveau dans leur vie.
K.M. Qu'est-ce qui est important pour toi dans la peinture ? À l'instar de Francis Bacon, essaies-tu de recréer autant de niveaux de sentiments que possible par le biais de différentes couches de couleurs ?
T.T. Bien sûr, Bacon est un maître absolu pour moi. On pourrait dire qu'il a « réécrit ma conscience de la peinture » (ce sont les mots de Iosif Brodsky après être entré en contact avec ses peintures). Un ami m'a reproché d’essayer de cacher quelque chose avec ces couches de couleur, de me couvrir, de créer sous un masque. Mais je ne suis cette personne qui créait des gravures et des dessins au début de son parcours, je vis une autre étape maintenant. J'ai deux filles, je dois m'en occuper, je suis moins sauvage. Un homme change et doit vivre en harmonie avec ce qu'il ressent, en harmonie avec lui-même. Sinon, tout ce que je crée n'est pas sincère. Je suis maintenant plus calme, plus posé. J'ai recommencé à admirer les postimpressionnistes, Van Gogh en tête, tant par son art que par sa passion pour la création, proche de la folie. Ce sont désormais mes registres. J'aime contraster, me surprendre.
Propos recueillis par Katarzyna Matul